Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poznałem, że to jest posłaniec boży,
Choć kto on — jeszcze nie odgadłem zrazu,
Wpół oślepiony blaskiem tamtéj zorzy;

I tylko w jego źrenicach z topazu,
Czytałem straszną, świat łamiącą siłę,
Której, nie myśli braknie, lecz wyrazu.

Tak w dociekania pogrążon zawiłe,
Straciłem z oczu, z serca i z pamięci
Teraźniejszości zniknioną mogiłę.

Jakby zgadując niewyraźne chęci,
Duch ten swój oddech w ludzkie ubrał słowa
I rzekł potrzykroć: „Przeklęci! przeklęci!

„Przeklęci, których jutrzenka grobowa
„Kołysze do snu, do łez i nicości,
„I żywcem w łonie potępioném chowa!

„Dla takich Bóg sam nie znajdzie litości,
„Bram im przyszłego życia nie otworzy,
„I twarz odwróci swoją od ich kości!

„Bo kto do tyla duszę swą zuboży,
„Że już z niéj zetrze nieśmiertelne piętno
„I dobrowolnie w prochach się położy,

„Jak samobójca pierś splamiwszy smętną —
„Wart, by go zdeptał praw skrzywdzonych mściciel,
„I nawet pamięć jego będzie wstrętną!