Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/917

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w dzień dosyć niedorzeczności nagadasz, tem bardziej w nocy nie ma co słuchać.
— Czy nie słyszysz — rzekł król wyciągając rękę w kierunku krzyku.
— W rzeczy samej — rzekł Chicot — krzyk słyszę...
— Co król na to powie? co król na to powie! znowu dało się słyszeć.
— Kto wie — mówił Chicot — może twój Narcyz zachorował, albo hugonoci mszczą się na katolikach.
— Chicot, pomóż mi się ubrać.
— Dobrze, ale pierwej pomóż mi wstać.
— Co za nieszczęście! co za nieszczęście! mówiono w przedpokojach.
— To nie żarty — rzekł Chicot.
— Trzeba nam wziąć broń — dodał król.
— Lepiej uczynimy, zrobił uwagę Chicot, skoro wyjdziemy małemi drzwiami i o wszystkiem na własne przekonamy się oczy.
W tej prawie chwili, za radą Chicota król wyszedł tajne mi drzwiami i znalazł się na korytarzu, prowadzącym do apartamentu księcia Andegaweńskiego.
Ztąd ujrzał, ręce wzniesione z rozpaczą do góry i bolesne wyrzekania.
— Teraz zgaduję — rzekł Chicot — pew-