Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A mnichy pokazawszy ręce, czy jakiś znak, jeden po drugim wchodzili.
— Wszedłbym z nimi — mówił Chicot — ale dwóch koniecznych zbywa mi rzeczy: naprzód habitu, bo żadnego świeckiego pomiędzy nimi nie widać, następnie znaczka, który pokazują odźwiernemu. Ach! bracie Gorenflot, gdybym cię miał pod ręką.
Wykrzyknik ten, stosował się do jednego z mnichów zakonu Ś-tej Genowefy, znajomego Chicota, z którym w dniu processyi króla, wypróżnił butelkę, przy bramie Montmartre.
Liczba mnichów tak rosła, że, rzec można, połowa Paryża przywdziała habity, brat zaś furtyan niezmordowany, wciąż oglądał im ręce.
— Przekonajmy się — rzekł do siebie Chicot — tam musi być coś nadzwyczajnego. Teraz wpół do ósmej i powinienem Gorenflota zastać pod „Rogiem obfitości”, zwyczajnie o tej godzinie wieczerza.
Chicot pozwolił mnichom swobodnie krążyć koło opactwa, sam zaś puściwszy się galopom, przybył na ulicę Ś-go Jakóba, gdzie wprost klasztoru Benedyktynów, wznosił się handel pod „Rogiem obfitości.”
Chicot był znanym w tym domu, nie jak zwyczajny gość, lecz jak tajemnicza jakaś osoba,