Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/935

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sołego uśmiechu?... I ja wszedłbym tam może, zamiast tutaj czekać napróżno.
Dzwonek z Saint-Germain-des-Près melancholijnie odezwał się w powietrzu.
— Dalej, oto druga wybiła — rzekł Henryk.
Stanął na progu i podniósł młotek.
— Straszne życie — rzekł — życie starca... A!.. kiedyż będę mógł powiedzieć: Śliczna śmierci, rozkoszna śmierci, witaj!
I dwakroć młotkiem uderzył.
— Tak — rzekł słuchając — oto skrzypienie drzwi wewnętrznych, szelest po schodach i stąpanie zawsze to samo.
Powtórnie zapukał.
— Jeszcze raz — rzekł — raz jeden i ostatni; chód staje się coraz lżejszy, służący patrzy przez kratę, widzi moją bladą złowróżbną postać i oddala się nic nie mówiąc i nie otwierając.
Zupełna cichość usprawiedliwiła przepowiednie nieszczęśliwego młodzieńca.
— Żegnam cię domie okrutny, żegnam do jutra!
I schylając się tak, aby czołem dotknął kamiennego progu, serdeczny na nim złożył pocałunek, aż zadrżał twardy granit, mniej jednak twardy, niż serca mieszkańców.