Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cisza uroczysta panuje w sali, czasami tylko doleci do niej świegot jaskółek, lub rżenie rumaka i znowu głucho... Wtem drzwi ukryte za katedrą, znajdujące się w tylnej ścianie, skrzypnęły i w progu ukazał się młodzian w szacie duchownej... Lica jego blade, włos płowy, oko smutne, lecz rozum zeń patrzy; wszedł, postąpił ku katedrze, stanął w niej i poważnem, pełnem szacunku okiem powitał zebranych. Wszystkich spojrzenia zwróciły się ku niemu, on zdawał się być mocno wzruszony; usta jego stały się białe jak lica, nozdrza się rozszerzyły; ręka, którą oparł na katedrze, drżała lekko. Czas jakiś wodził spojrzeniem po zebranych, nareszcie zapanował nad wzruszeniem i począł mówić głosem dźwięcznym, pewnym, przekonywającym. Dowodził z zapałem, gorąco, że natura nas otaczająca, to najmądrzejsza ze wszystkich ksiąg, że ona nas najwięcej może nauczyć, ją więc badać należy; że ona nam tysiące tajemnic odsłoni. Im dłużej mówił, tem więcej się ożywiał, tem pewniejszy stawał się jego głos, tem więcej wzruszał zebranych. Słuchali go z zajęciem coraz bardziej wzrastającem, ze zdumieniem, z zachwytem, dziwiąc się rozumnym zdaniom i pięknej wymowie. Skończył wreszcie, szmer zadowolenia rozszedł się po sali; młodzian niespokojnym wzrokiem powiódł po wszystkich twarzach, na wszystkich wyczytał uznanie. Wtem podniósł się kanclerz, zbliżyło się do niego dwóch pachołków niosących poduszkę aksamitną czerwoną z jakimś czarnym przedmiotem. Była to toga profesorska. Kanclerz rozłożył ją i przykrył ramiona młodziana. Teraz wszyscy ruszyli z krzeseł, zbliżyli się do nowomianowanego profesora i winszować mu poczęli, ściskać dłonie i życzyć powodzenia w chlubnym zawodzie nauczycielskim.