Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro wyszli na ulicę, Władek ułożywszy sobie plan dalszego wyzyskiwania uległego koleżki, rzekł do niego:
— Ale, czy wiesz o tem, że każdy nowicyusz musi się wykupić kolegom i oblać nowy mundur!
Tadzio słyszał nieraz jak ojciec opowiadał, ile go kosztowało wyzwolenie na czeladnika, a później na majstra, wiedział także, jak się kłopotali o pieniądze na wyzwoliny terminatorzy pracujący u ojca. To co mówił Władek wydało mu się naturalnem i wstyd go było, że nie pomyślał o tem i nie prosił ojca o pieniądze.
— Nie bój się, mówił dalej Władek, widząc pomieszanie Tadzia, który zaczął się usprawiedliwiać, — ja ci to ułatwię — oto pójdziemy teraz do cukierni i zafundujesz mi lodów i czekolady, a ja powiem w klasie, żeś sprawił fundę i będę cię bronił, gdyby ci chcieli urządzić bicie.
Odurzony dymem papierosa zapomniał Tadzio, iż niema prawa rozporządzać pieniędzmi, które mu ojciec dał na zakupno przyborów rysunkowych; fałszywe pojęcie obowiązków życia koleżeńskiego i fałszywa ambicya popychały go od jednego błędu do drugiego. O ile z wahaniem wchodził do dystrybucyi, o tyle teraz śmiało skręcił do cukierni i rozsiadł się na kanapce wyścielanej czerwonym aksamitem przy marmurowym stoliku, na którym, na jego zlecenie, pojawiły się lody i czubaty talerz ciastek kremowych. Nienawykły do tych przysmaków Tadzio upajał się rozkoszami, których przez tyle lat zazdrościł, przypatrując się przez okno szczęśliwcom, rozsiadającym się na tych kanapkach i raczących się ponętnemi słodyczami.
Rozkoszne chwile nie długo jednak trwały. Zarówno nawał wrażeń i uciech jak i skwapliwość, z jaką pochłaniał