Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał kwadrans po kwadransie, godzina po godzinie, a ja wciąż czekałem. Zmęczony, przygnębiony smutkiem i zmartwieniem usiadłem na jednej z belek, które właśnie cieśle ociosywali, a oczy miałem wciąż wlepione w wieżę ratuszową, za którą ów zdrajca zniknął.
Słońce miało się ku zachodowi, a potem i mrok się już poczynał. To zwiększyło moją boleść. Trzeba się więc już pożegnać z pałaszem, trzeba wracać do domu, opowiedzieć, co się stało, wyjawić kłamstwo i poddać się zasłużonej karze.
Podniosłszy się z belki, obejrzałem się dokoła, myśląc o powrocie. Ale jak? Którędy powrócić? nie wiedziałem. Zapomniałem drogi. Chodziłem tu i tam, kręciłem się w kółko i ciągle wracałem w toż samo miejsce. A tu wieczór robi się coraz większy, coraz ciemniejszy... Rozpacz zaczynała zaglądać do mojej duszy.
Sukiennice przedzielały mię od domu, ak, że go z widoku straciłem. W owe czasy dokoła Sukiennic było jeszcze poprzylepianych, jak gniazda jaskółcze, w równych kierunkach mnóstwo kramów i jatek, które z biegiem czasu usuwano, aż nareszcie przy odnowieniu tego gmachu w roku 1879 całkiem zniknęły; stał jeszcze na środku odwach, dzisiaj zburzony; prócz tego koło wieży ratuszowej leżało w różnych stronach dużo belek i drzewa przygotowanego do fabryki. To wszystko, przy mojem pomieszaniu i przygnębieniu, sprawiło, że znalazłem się w owem miejscu jak w labiryncie, z którego nie widziałem wyjścia.
W pośrodku ludzi, snujących się na wszystkie strony, w zgiełku głośnych rozmów i turkotu dorożek i pojazdów uczułem się jakby na pustyni. Zdawało mi się, że nigdy nie