Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem przestał szlochać i wołać matki. Z za mgły śniegowej, wprost przed sobą i w niebardzo wielkiej odległości, zobaczył błyskający ogień. Chwilami światło to wydawało się małą iskierką, a chwilami wielkim płomieniem, ale Jasiowi sprawiło ono wielką radość. — Może tam jacy ludzie mieszkają i do domu mię zaprowadzą! — pomyślał, a na myśl tę uczuł, że sił mu przybyło i że mógł jeszcze wybornie ujść kawałek drogi. Zaczął więc iść znowu, od czasu do czasu tylko zatrzymując się i odpoczywając przy słupach telegraficznych, których brzęczenie i syczenie teraz, gdy miał nadzieję spotkać ludzi, bawić go już zaczynało. Niebawem spostrzegł wyraźnie, że ogień, ku któremu zmierzał, palił się we wnętrzu sporej budowy, która nie miała wcale okien, ale której szerokie drzwi na oścież były rozwarte. Zbliżywszy się więcej jeszcze, Jaś zobaczył, że była to szopa z drzewa zbudowana; na samym jej środku, naprzeciw otwartych drzwi, znajdowała się jama i z tej to właśnie jamy buchał płomień, kołyszący się pod powiewem wlatującego przez drzwi wiatru. W pobliżu płomienia siedzieli na ziemi trzej ludzie, dziwnie wyglądający. Mieli oni włosy gęste i rozczochrane, twarze bardzo czerwone, oczy bardzo błyszczące, a ubrani byli w białe fartuchy, które od samych szyi aż do stóp spadały, w ręku zaś trzymali fajki na krótkich cybuszkach, od czasu do czasu wypuszczając z ust grube kłęby dymu. Obok tych ludzi, za nimi i przed nimi, leżały na ziemi długie i grube jakieś zwoje, czy wałki, w których Jaś, po przypatrzeniu się, rozpoznał mnóstwo z gliny ulepionych a jeden w drugi powstawianych garnków. Ludzie owi rozmawiali z sobą głośno i jak się zdawało dość wesoło, bo czasami śmieli się grubym, głośnym śmiechem. Jaś długo stał na progu szopy,