Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Balzac puszcza się w drogę z niesłychaną jak na człowieka tak nadwątlonego zdrowia determinacją; cała podróż trwała ośm dni, bez przerwy, dzień i noc, bez rozbierania się. Środki lokomocji, to kolej, poczta, extrapoczta, dyliżans, bryczka, kibitka, buda. A cóż dopiero kłopoty z walizami, szykany na komorach, rewizje, kradzieże urzędników celnych, bezprawne konfiskaty. Do tego, utrapienia gastronomiczne. Co za gospody w tej Polsce! Co za kuchnia: „Mięso jest tu tkaniną z grubych sznurów. Myślisz że jesz, krajesz konopie, które ci zostają w zębach“. Takie przykre wspomnienia kulinarne zostawiło mu Gleiwitz, Gliwice.
Zato Kraków sprawił korzystniejsze wrażenie.
„Kościół krakowski wart jest, aby jechać do Krakowa; pełen jest kaplic z grobowcami, gdzie nagromadzone bogactwa nie mają nic równego, chyba w Rzymie lub w niektórych kościołach belgijskich. Widzi się srebrne rzeźbione trumny, na których wyobrażono bitwy, liczące po osiemset figur, koni i ludzi... Co się tyczy Krakowa, jestto trup stolicy; aby zaś niczego nie brakło porównaniu, zostali w niej Żydzi, te toczące robaki...“
Balzac przejeżdża Galicję w rok po rzezi