Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciał zapewnić powodzenie jednej ze swoich sztuk. Zajął w kasie miejsce kasjerki i odmawiał wszystkim biletów, oświadczając, że właśnie ostatnią lożę wzięły księżna V..., margrabina Y..., etc. Zrazu sztuczka się udała, rozbijano się o bilety, ofiarowywano ogromne sumy; ale, kiedy ustaliła się wiadomość, że na dziesięć pierwszych przedstawień bilety są już rozebrane, zrezygnowano ze starań. I w dzień premiery sala była prawie pusta...
Później, po śmierci Balzaka, próbowano przerabiać jego utwory dla sceny. Ale bez powodzenia. Brak jest na scenie owego wielkiego monologu Balzaka, jakim on wciąż komentuje, demonstruje, potężnie naświetla swoje figury. Zostają cienie, latarnia czarnoksięska bez czarownika.
Toż samo w kinie. Bo dziś Balzac wszedł do kina. Oglądając jakiś film balzakowski, dumałem sobie, że też on tego nie dożył, on, na którym wynalazek fotografji przez Daguerre’a uczynił wstrząsające wrażenie i nasunął mu tak głębokie refleksje. Tu byłby z pewnością w swoim żywiole: improwizowałby scenarjuszów ile dusza zapragnie! Ale z powieści jego, wyświetlanych w kinie, też niewiele zostaje. Żaden obraz tak nie