Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miały wichry młodej sztuki. Siostra poddaje mu jako przykład jakąś współczesną tragedję o Marji Stuart; on sam chodzi do teatru oglądać Talmę w rolach wielkich Rzymian, czyta Tacyta. „Pochłaniam naszych czterech autorów tragicznych — pisze do siostry. Crébillon uspokaja mnie, Wolter przeraża, Corneille porywa, Racine każe mi rzucić pióro“...
Ale nie rzuca pióra. Wśród mnóstwa szkicowanych w owej epoce dramatów, komedyj, powieści, decyzja jego zatrzymuje się wreszcie na Kromwellu; to będzie jego arcydzieło, tragedja wierszem. Siedzi na swojem poddaszu w szlafroku i starym szalu, o którego przysłanie prosił siostry, i rymuje bez wytchnienia, pokonywając wrodzony brak talentu do wierszy. „Chcę aby moja tragedja była brewiarzem królów i ludów“, powiada ze szczęśliwym brakiem skromności, który go cechuje. „Trzeba albo zacząć arcydziełem, albo kark skręcić“.
Wiara w siebie kipi w nim poprostu. Pisząc powieści, nowele, nawet libretto do opery komicznej, równocześnie marzy o karjerze politycznej. Przewiduje rozkwit parlamentaryzmu, — tego parlamentaryzmu, który tak surowo osądzi później w Leka-