Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I duszę jakiś pali wstyd,
Że zasnąć się nie może.

I rwę się do tych sinych pól,
Na których wicher hula,
Aż sen ucisza serca ból
I myśli mgłą otula.

Lecz rano, kiedy dziecko me
Wyciągnie do mnie rączki,
Zamysł się mój rozwiewa w mgłę,
Jak widmo złej gorączki.

Ta siła, co mi każe żyć,
Jest czemś ogromnie szczerem.
Trudno! nie każdy może być
Wojem i bohaterem.
 
Lecz chłoszcze mię stwierdzony fakt
Ironią swą okrutną.
Życie! zawarłem z tobą pakt,
Lecz jest mi smutno, smutno!