Strona:Omyłka.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednakże dzisiaj możnaby jeszcze znaleźć wolną drogę... Kto wie, czy nie wyjadę...
Nagle machnął zaciśniętą pięścią i tonem wielkiej energji dodał:
— Zresztą — pal djabli!... Zostanę. Raz kozie śmierć!...
Ale na ganku znowu widać opuściła go energja, i z miną bardzo zafrasowaną[1] oglądał się na wszystkie strony.
Dziwna rzecz, te wątpliwości kasjera obudziły we mnie złowrogie przeczucia, jakgdyby od jego pozostania w mieście zależało czyjeś życie. Byłem tak zmieszany, że pomimo nieśmiałości zapytałem matki:
— Moja złota mamo, co to będzie?...
Nadspodziewanie matka, zamiast ofuknąć, pogłaskała mnie i odpowiedziała spokojnie:
— Nic nie będzie, moje dziecko, nic. Weź się do książki i nie rób takich wielkich oczu, bo będą śmiać się z ciebie, jak z pana kasjera.
Słowa te odrazu mnie uspokoiły. Rozejrzałem się. W kuchni, jak zwykle, krzątają się koło obiadu, na dziedzińcu chłopiec rąbie drzewo, ogród kipi śpiewem ptaków, a z nieba leją się potoki wiosennego światła.
— Co tu nabijać sobie głowę jakiemiś strachami? — pomyślałem i, zamiast do książki — wziąłem się do robienia wózka.

W duszę zaczęło mi napływać majowe ciepło,

  1. Zafrasowany (z niem.) — zakłopotany, stroskany, zmartwiony.