Strona:Omyłka.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zobaczymy, zobaczymy — odpowiedziała mama.
— Rozumie się, zobaczymy!... — powtórzył stary z uniesieniem. — Tu niezadługo ludzie przestaną w Boga wierzyć! — dodał.
Oczy mu błyszczały, a na zwiędłą twarz wystąpił silny rumieniec. Wziął w rękę nóż i począł dzwonić w talerz.
— Dałby Bóg, — rzekła znowu matka — żeby się wróciły dobre czasy.
— Niechnoby nie dał! — mruknął starzec, zaciskając nóż w pięści.
Matka spojrzała mu w oczy.
Nauczyciel z gniewem ujął się ręką pod boki:
— A pani co mówi?
Może byliby się pokłócili. Szczęściem, niańka wniosła duży półmisek pachnącej kiełbasy z sosem i drugi — tartych kartofli ze słoniną.
Nastała cisza i przetrwała do końca obiadu, na którego zaokrąglenie mama i pan Dobrzański wypili po szklance piwa.
Niańka sprzątnęła półmiski. Powstaliśmy z krzeseł, a nauczyciel mówił:
— «Dziękujemy Ci, Boże, za posiłek, nam udzielony; bądź błogosławion w darach i we wszystkich dziełach Twoich. Amen!»
Szybko pocałowałem w rękę mamę i pana Dobrzańskiego i wybiegłem na podwórko. W chwilę potem, ukryty za płotem, widziałem, jak nauczyciel w wysokiej rogatej czapce dreptał ku swemu domowi, opierając się na zakrzywionym kiju.
W dni świąteczne, osobliwie podczas długich