Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

UCIECZKA



Wiem, że mój cały czas muszę do końca przeżyć,
Chociażby z losem złym trzeba się nieraz zmierzyć,
Więc poprzez cierpień las, przez smutki me i bole
Zawsze nadzieja lśni, jak słomy źdźbło w stodole.

Lecz czasem szarość dni, tak duszę mą przytłoczy,
Że chciałbym przed się iść, gdzie mię poniosą oczy,
Tam gdzie bezbrzeżność pól, gdzie nieskończoność śniegu
I taki spokój już, jakby na tamtym brzegu.

Tam, gdzie się pali wierch nad śniegów białych ciszą,
Gdzie pośród skalnych ścian lawiny śpiące wiszą,
Które czekają wciąż na moment swych wyzwolin,
Ażeby urwać się i runąć w przepaść dolin.

A choćby płakał ktoś, żem z nim się nie pożegnał,
Milczałbym tak jak ten, który wspomnienia przegnał,
A choćby wołał ktoś w pustyni tej śniegowej,
Na żaden ludzki głos nie odwróciłbym głowy.

I tam gdzie smreków las w okiściach srebrnych tonie,
Na śniegów zimny puch złożyłbym swoje skronie
I czekałbym aż śnieg w wieczoru cichą chwilę
Zasypie serce me, które cierpiało tyle.