Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kokieteryą. Mimo, iż od tego wieczora minęły już dwa lata, żywiła doń żywą urazę za tę niegrzeczność. Pani Robin i matka moja widywały się też coraz częściej. Za byle drobnostką matka biegła do przyjaciółki na poradę, a pani Robin zjawiała się też u nas z bylejakiego powodu, zawsze majestatyczna, zawsze tajemnicza. Obie odczuwały potrzebę naradzania się, nawet poza ważnymi i doniosłymi wypadkami, których niewyczerpanem źródłem był pałacyk »U Kapucynów«.
Pewnego dnia, gdyśmy właśnie mijali dom panien Lejars, rzekła matka:
— Muszę się o coś spytać pani Robin.
Panny Lejars mieszkały w parterze domu, którego pierwsze i jedyne piętro zajmowali Robinowie. Podniosłem głowę, spoglądając na ten znienawidzony budynek i ujrzałem poza jednem z okien wyschłą i żółtą twarzyczkę Jerzego, pochyloną nad szyciem. Ręce dziecka poruszały się miarowo.
— Ot przynajmniej coś robi! — zauważyła matka tonem wymówki, podczas gdyśmy zagłębiali się w ciemny korytarz, pomalowany w czerwone kwadraty, na końcu którego spadziste, pozbawione poręczy, podobne do drabiny schody wiodły do pomieszkania Robinów.
Od jakiegoś czasu pani Robin przerwała kształcenie syna. Osądziła, że Jerzy, jako kaleka i nie mający dość sił fizycznych, nie rokuje żadnych