Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnika wywołuje zjawy dyabelskie, a książki nabierają życia i w szatańskim sabacie łażą po ziemi jak szczury, piszczą jak kuny i skaczą dokoła niego jak ropuchy.
Nam nie przedstawiało się to wszystko w takiej poetycznej i magicznej zarazem szacie. Kuferek co prawda dawał do myślenia. Tajemnica istnieć musiała oczywiście, gdyż kuferek istniał naprawdę. Ale jaka to była tajemnica? Co siedziało w kuferku? Nafabrykowano też mnóstwo przypuszczeń i komentarzy, ale wszystkie razem nie zaspokoiły nikogo. Biblioteka też budziła zainteresowanie, ale zgoła inne.
— To musi być droga rzecz... taka biblioteka! mówiła matka.
A ojciec odpowiadał z miną znawcy, zdającego sobie sprawę z tego, że przesadza:
— Taka biblioteka?... Ha, któż wie, ile to warte!... Może z dwadzieścia tysięcy franków.
— I pomyśleć, że nic z tego nie dostanie się nawet bratankowi! — wzdychała matka.
Ale wnet życie codzienne, chwilowo wstrząśnięte temi wydarzeniami poczęło płynąć znowu starem korytem. Widocznem było, że matka nie przestała myśleć o »Kapucynach« i że snuła w myśli różne plany, nie mówiła jeno tak często o księdzu Juliuszu. Odbywała z Wiktą tajemne, długie narady, z których atoli nic nie przedostało się za próg kuchni. Ojciec natomiast uspokoił się