Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwałtowne nawroty, tem cięższe, tem bardziej beznadziejne. Ani szczątka wiary, miłości, namiętności nawet. Same tylko instynkty brutalne, zwierzęce, manie i zboczenia umysłowe, a obok tego wszystkiego poczucie straszliwej, bezmiernej pustki, wielki wstręt do życia i strach przed śmiercią... tak, przed śmiercią, gdyż mimo zwątpień i niewiary, skutkiem wychowania chrześcijańskiego i nawyczek swego kapłańskiego zawodu wyobrażał sobie owo zagrobne życie, jako wieczność mąk niezmiernych.
Szedł powoli, pochylony pod brzemieniem niewidzialnego ciężaru, z wzrokiem wbitym w ziemię, kędy w kałużach błota odbijały się chmury. Wiatr przycichł, deszcz zmienił się w lekką mgłę, która rozpraszała się coraz bardziej, a poprzez rozdarcia chmur na niebie żywszem oblane światłem ukazywać się poczęły małe wykrawki ciemnego błękitu. Zwolna z mgły przysłaniającej kontury rzeczy i falistość terenu, poczęły się wyłaniać zielone rozłogi łąk zasute niebieskawymi oparami, a z dolin koloru mętnie fioletowego tu i owdzie ożywionego jasnemi plamami domów, sterczały wysoko gałęzie wierzb i topoli i wydawały się w mgle wątłymi słupami różowego dymu. Doszedłszy na szczyt pagórka, skąd nagle widok otwierał się na miasto i trzy wieże kościołów jego, ksiądz Juliusz przyspieszył kroku. Była sobota, dzwony biły odpowiadając sobie wzajem, głosząc, że nad-