Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  72   —

współczuciem, ale cóż my poradziemy na to; męża i syna nie wrócim z grobu.
— Umarłych Bóg kiedyś wskrzesi, rzekł Marcin, gdy na sądzie ostatecznym trąba Archanioła powoła ich do życia, ale o żywych w niedoli pamiętać, to nasza rzecz, mili sąsiedzi. Biédna Janowa szósty już miesiąc niedomaga, podatki jéj nieopłacone, a podobnoć i długu trochę zaciągnęła u Jankla; jeżeli jej więc nie dopomożemy, to chatę i pole zlicytują, a biédna wdowa wyjdzie z dziatkami z torbą z ojczystéj chaty.
— I cóż my na to poradziemy, co? pytali się zakłopotani kmiotkowie, patrząc w oczy Marcinowi; my sami nie bogaci, a każdy z nas dziatek ma sporo, na które pracować musi od ranka do późna.
— To prawda, odrzekł Marcin, jeden z nas nic nie pomoże, ale wszyscy razem wybawiemy Janową z biédy, boć tego od nas wymaga święta miłość bliźniego. We wsi jest nas czterdziestu gospodarzy, każdy więc według możności da jakiś datek, to i będzie czém odpłacić zaległy podatek. Jutro skoro świt pojadę po doktora, na opłacenie którego złożemy się po kilkanaście groszy i więcéj; mam nadzieję w Bogu, że i ksiądz Dobrodziéj dorzuci kilka złotówek. A że pole, które biédny Jan sam jeszcze z synem obsiał własną ręką, nie zżęte, więc wy mili kumowie przyłożycie wszyscy ręki, by wdowie snopki ułożyć w kopy, za co wam Pan Bóg sowicie nagrodzi.