Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  20   —

się nic nie wiodło, tak robota szła na opak, że ręce opuszczał. Wtedy przychodziło mu na myśl owo kazanie niedzielne o pracy. A możeś ty nie myślał dosyć o Bogu, mówił Mateuszek sam do siebie, możeś popełnił grzéch jaki, i wtedy goręcéj się modlił, przepraszał Pana Boga z duszy całéj, a kiedy i to nic nie pomagało, szedł do spowiedzi, przyjmował Przenajświętszy Sakrament, czynił szczérą pokutę i Bóg powracał mu łaskę swoję świętą. A jeżeli Stwórca nie oddalał od niego pomimo gorącéj modlitwy i serdecznéj poprawy trosk i kłopotów, to mu wracał spokój sumienia i szczęście wewnętrzne, „Nie zawsze to człowiek jest tu na ziemi szczęśliwym, mawiał sobie Mateuszek, ale cnotliwym może być zawsze; tak ci to Dobrodziéj zapewniał.“
Czas płynie jak woda, a szczególniéj przy pracy i w pobożności. Mateuszek ani się spostrzegł, jak od owego kazania o pracy upłynęło trzy lata z górą. Oboje Maciejowie przygarbili się trochę, ale za to ich córka Małgosia na śliczną wyrosła dziewczynę. A byłoć to dziéwczę i do Boga i do ludzi. Pobożne, uczciwe, pracowite. W kościele i w domu modliła się przykładnie, a pracowitą była jak mrówka. Nie tylko przędła cienko, jak żadna dziewczyna wa wsi, ale czytała pięknie i wcale ładne stawiała litery, a katechizm umiała jak paciérz.
Oj! takiéj mi żony, myślał sobie Mateuszek, ale gdzież mi tam myśleć o niéj, mnie chudemu