Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szynę wyspekulował. Ba, ale pytam tego i owego — rznie, mówią, aż miło! Gadają ludzie, że widzieli tam i tam taką maszynę u księdza, co ją niedawno był kupił, to znowu u tego to a tego dziedzica, mówią, że patrzyli na własne oczy i nie mogą się dosyć nachwalić. A, pomyślałem sobie, kiedy tak, to Bogu dzięki! Żebym ci miał, nie daj Boże, ostatnią chudobinę sprzedać, a muszę się ściągnąć na taką maszynową skrzynkę! Ale gdzie jej tu dostać? W naszem siole nikogo ani zapytać o to. Jegomość z gromadą bokiem patrzą na siebie za to, że ich nie chce gromada wybrać na radnego, profesora mamy takiego, co i sam nie dużo wie o bożym świecie, a więcej u nikogo nie można się poradzić. Dowiaduję się tedy na jarmarkach, — a zawsze tylko u ludzi z obcych siół, tak, żeby w naszej wiosce nikt o niczem nie wiedział. Bo to u nas, widzicie, naród już taki cudacki, że byle co, zaraz cię, człeku, obśmieją. A tu jeszcze — myślę sobie — i sam nie widziałem co to za skrzynka, jaką ma cnotę? Nuż pokaże się, że licha warta, byłożby wtedy śmiechu między ludźmi, że i w dziesięciu wodach nie obmyłbyś się nieboraku. Z kogo, jak z kogo, ale ze mnie śmialiby się szczerze. Bo musicie wiedzieć, że już oddawna przezwali mię w siole „drewnianym filozofem“, a to dlatego, że w wolnych chwilach lubię tam trochę majstrować. Dał mi ci jakoś Bóg lekką rękę do majsterstwa; co oczyma zobaczę, to rękami zrobię. Ot, naprzykład, zobaczyłem był u krupiarza w miasteczku korbowe żarna, co to niemi krupy miele; przyjrzałem się im dobrze, a potem jakem zaczął strugać w domu i spekulować, to i skleciłem