Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   251   —
3. Kain.
Potomkowie Enocha znieprawili ziemię swą pychą i niewiarą; zbudowali oni miasto z żelaza i miedzi, twierdzę niezdobytą, która się przed nikim nie ugięta. Na tem samem miejscu przed tysiącem lat złożono Kaina w grobie. Tu leżał on twarzą zwrócony ku niebu, by z wiecznym wyrzutem spoglądać na siedzibę Jehowy i wiecznie słyszeć, co cierpią synowie Adama. Była noc i tylko od czasu do czasu rozlegało się wokół chrapanie ludzi i zwierząt:


Lecz oto, z łona mroków rozdartych, od dzikiej
Granicy puszcz, co huczą wrzawliwym cyklonem,
Jakiś jeździec straszliwy na rumaku wronym
Z zaciśniętemi pięśćmi, z grobowemi krzyki,
Biegł przez góry i doły w galopie szalonym.
A jego jasne włosy, w wiatrach, jak rzemienie
Ulatywały z szumom, a koń biegł z tętentem,
A za nimi z chrapliwym i długim lamentem
Biegło tłumom olbrzymim rozliczne stworzenie,
Które żyje na ziemi i nad firmamentem:
Orły i lwy drapieżne, psy i gadzin mrowie,
Głodne sępy, niedźwiedzie, wilki i wilczyce
I behemoty[1]) grubo, jako twierdz wieżyce,
Biegły i przeklinały w swej ryczącej mowie,
Enochu, twą ponurą i straszną stolicę.
Ale syny aniołów spały w ciszy głuchej,
A wielki rycerz wołał stanąwszy na murze:
Biada tobie, Enochio, biada-ć, pychy wzgórze!
Grodzie tego, co bunty knował od pieluchy
I którego przed czasy przeklął Bóg w lazurze.


Rycerz ten, strażnik Gehenny (piekła), wysłaniec zazdrosnego Jehowy, zapowiada dzień pomsty Boga za nieprawość, gwałty, bratobójstwa i pychę rodu ludzkiego — i potop czuć już w powietrzu:


Wówczas pod ciemnym szczytem twierdzy buntowniczej
Podnosząc tułów, piersi i czoło i ramię,
Pośród przekleństw i obelg zwolna wstał w swej jamie
Olbrzym, co go zrodziła na ten świat goryczy
Ta, przez którą zginęły syny twe, Adamie!
Stanął wyprostowany w pościeli granitnej,
Gdzie minęły już nad nim sześciowieczne lata,
Jak usnął, by się nigdy nie zbudzić do świata,
I spojrzał w gęsto mroki puszczy starożytnej
I na piersiach spoczęła jego pięść kosmata.
Lice było zakryte brodą osiwiałą;
Lecz pod gęstemi brwiami błyszczało mu oko,
Jedną marą zajęte, otwarte szeroko,
I w horyzont od wieku w wiek na wstecz patrzało,
Stając duchem przed świata młodzieńczą epoką!

  1. Hipopotamy.