Strona:Noc letnia.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o niéj!» — I natężonym wzrokiem jaskrawo wglądała mu w oczy — On jéj przerwał żelaznym dłoni uściskiem: «Duszą własną, duszę twoją przed sąd Boga zawiodę!» — i dodał żałobniéj: «Czem mogłem, póki mogłem, służyłem ludowi mojemu — Sztandar jego zatknąłem na granicach zamków — Teraz on przekroczy te granice — Gdybym dniem jednym dłużéj przeżył, wiesz-li czyjebym włosy białe musiał rozwiać wichrem burzy? — Na czyich podwórcach zasiąść jako sędzia i niszczyciel? — O idźmy ztąd razem siostro — tam kędy idziemy, przeciw starcom nie walczą młodzieńcy, tam niemasz zdrady i ucisku — tam i zemsty niemasz!»


Boskie uniesienie twarz jéj owiało i rzuciła się w wodza objęcia — ni słówmi, ni łzami już dziękować nie zdoła, ale zdziera