Strona:Noc letnia.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjaciół, ona ich odejmie brzegom przepaści — Namiętność w słońca promieniach, czerpa żary swoje, lecz równie pewno niesie, równie dziko pędzi!


I do owego człowieka zbliżył się mnich przyklękając przed wielkim ołtarzem, potem rzekł: «Ktokolwiek jesteś bracie, idź na spoczynek i niemieszaj pokoju Pańskiego.» Ale on mu nic nie odpowiedział — Za tym szedł drugi i rzekł: «precz z kościoła bo świętokradzcą jesteś.» Ale on mu nic nie odpowiedział — aż trzeci przed nim stanął i zawołał: «Wyklinam ciebie i to żelazo któregoś u stóp krzyża śmiał dobyć.» — A wtedy wstał winowajca i odparł: «Na te słowa czekałem by cios stał się niechybny a rana śmiertelną» — i wyszedł powoli — powoli jakby liczył kroki własne, wiedząc że ostatnie na ziemi!