Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i światowcami. I długo potem, w chwilach najweselszych, widział niskiego urzędniczka z łysinką na głowie i z przenikliwemi słowami: „Dajcie mi spokój! Dlaczego mnie obrażacie?“ W tych słowach bolesnych brzmiały inne: „jestem bratem twym“. I młodzieniec zakrywał twarz rękami i wielekroć później wzdrygnął się w swem życiu, widząc, jak wiele w ludziach nieludzkości, jak wiele ukrytej brutalności kryje się w subtelnych wykształconych sferach światowych i Boże! nawet w człowieku uznanym przez świat za porządnego i uczciwego.
Trudno byłoby znaleźć człowieka, który wżyłby się tak dalece w swoją służbę. Mało tego, pełnił ją z zamiłowaniem, z miłością, widział tam, w tem przepisywaniu jakiś swój bogaty i miły świat. Rozkosz widniała z jego twarzy; niektóre litery były jego faworytkami i gdy dochodził do nich nie panował nad sobą; uśmiechał się i mrużył oczy i pomagał sobie wargami, tak że z twarzy jego można było wyczytać każdą literę, którą kreśliło jego pióro. Gdyby dawano mu nagrodę, odpowiadającą jego gorliwości, zostałby być może ku własnemu zdumieniu radcą państwa: lecz wysłużył sobie, jak mówili dowcipnisie, sprzączkę do pętlicy i zdobył hemoroidy do pasa. Zresztą nie można powiedzieć, by nie zwracano na niego żadnej uwagi. Pewien dyrektor, człowiek dobry, chcąc wynagrodzić go za długą służbę, kazał dać mu coś poważniejszego niż zwykłe przepisywanie; a mianowicie: zakończoną już sprawą kazano mu przenieść na inne odpowiedniejsze