I długo potem, ręką pana już głaskane,
Drżą jeszcze u nóg jego, strachem opętane.
Te puszcz stołeczne ludziom nieznane tajniki
W języku swoim strzelcy zowią: Mateczniki.[1]
(A. Mickiewicz).
W takiej to puszczy, pod dębem prastarym zasiedli dwaj młodzieńcy.
Tam, ponad borem słońce świeci jasno i rzuca złote, palące promienie, — ale tu cień i cisza. Tu złote strzały słońca przeniknąć nie mogą przez sklepienie konarów, gałęzi i liści. Ten obraz tak przedstawia nasz wielki poeta:
Wokoło była ciemność; gałęzie u góry
Wisiały, jak zielone, gęste, nizkie chmury;
Wicher kędyś nad sklepem[2] szalał nieruchomym
Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem:
Dziwny, odurzający hałas!
...............
Na dole, jak ruiny miast: tu wywrót dębu
Wysterka z ziemi, nakształt ogromnego zrębu;
Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy,
Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy[3],
Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu
Zajrzeć straszno: tam siedzą gospodarze lasu,
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości
Napół zgryzione jakichś nieostrożnych gości.