Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
39

— Ja nic w nim dziwnego nie znajduję, odezwała się Anna — powietrzna za okiem muzyka, i te płomienne ognia poskoki mogą duszę w stan jakiegoś błogiego rozmarzenia wprowadzić, drętwiejemy wtedy nazewnątrz, i myśl nasza śni sobie snem ciągłym a pamiętanym.
— Na nieszczęście nie mogę w całości przyjąć tego usprawiedliwienia, rzekł Benjamin — mam odrętwienie, ale snu pamiętanego nie mam... Ot! powiem państwu prawdę — chorobliwe dziwactwo, nic więcej, napadło mnie, już trzeci rok temu będzie — wskutek osobliwego wypadku.
— Co za szkoda, że dzisiaj przystąpił paroksyzm, byłbyś nam ten wypadek opowiedział — rzekła Augusta.
— Teraz jużbym mógł opowiedzieć, już się rozgadałem, to mi i przeszło — ale historja za długa.
— Ja tak lubię historje za długie, prosiłam bardzo pokornym głosem.
— Historje! historje! zaczął się napierać Teofil.
— Jeszcze was muszę przestrzec — że to cała moja biografja.
— Biografja! Biografja! wołaliśmy za przykładem Teofila.
— No — to zaczekajcie — muszę sobie wszystko od początku przypomnieć.
I na chwilę Benjamin twarz ukrył w obie ręce łokciami na kolanach wsparte i zdawał się dumać głęboko — a my wszyscy rozsunęliśmy się, tak szerokiem kołem! że zdala dotychczas siedzący, stał się niby najgłówniejszem jego ogniwem. — Emilja kilka suchych drewek dorzuciła, płomień buchnął żywszym blaskiem — i gdy nakoniec wzniesioną głowę Benjamina oświecił, zdawało się przez dziwne optyki złudzenie, że głowa ta rozjaśniała młodością, rozbłysnęła szczęściem.
W pierwszej chwili nawet tak nią potrząsnął