Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A juścić po egzaminie — bo mnie wypytywał z rachunków, z łaciny, z gramatyki polskiej.
— Ty przecie wszystko to umiałeś, mój Józiu — rzekłam z niezachwianą pewnością, gdyż istotnie miałam to przeświadczenie, że Józio umie zawsze trochę więcej nad to, czego się uczył. Wielkiem zdumieniem przejęły mnie z ust jego własnych usłyszane słowa:
— Tobie się zdaje, że to łatwe rzeczy, a ja nigdy wybrnąć nie mogę z tych accusativow i dativow, z tych naszych przypadków i form niewiem ilu, a jeszcze gorzej, kiedy przyjdzie w jednem i tem samem zadaniu arytmetycznem to dzielić, to mnożyć, to dodawać, to odejmować, aż się w głowie kręci, co trzeba pierwej, a co potem robić.
— Mój biedny Józiu! więc ty zapomniałeś tych lekcyj z wujem Kazimierzem?
— Ciekawym, ktoby nie zapomniał! Między ostatnią a dzisiejszym egzaminem, ile to już czasu minęło; a to wizyty, a to wesele, a to podróż, nic dziwnego, że mi się wszystko w głowie pomieszało.
— I cóż ty mówiłeś panu Paszkowskiemu?
— Kiedy mnie pierwszy raz zapytał, odpowiedziałem, co mi na myśl przyszło — źle — pyta drugi raz — ja znowu odpowiadam: jeszcze gorzej — to też później pytał i pytał, a ja ani słówka już nie pisnąłem. Dopieroż potem zaczęły się morały: „Jeśli cię mało uczono, to możesz mało umieć i masz prawo powiedzieć: tego się nie uczyłem, ale nie masz prawa nie umieć tego, co już raz umiałeś. Smutno mi to powiedzieć przy twojej matce, ale widzę, że z ciebie okropny nieuk, choć jesteś dobry i rozgarnięty chłopiec“.
— No proszę, jaki ten pan Paszkowski nieznośny, kto go pytał o zdanie?