Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystko to mówiło się w oficynie, przy zbieraniu reszty woreczków, kobiałek i pudełeczek po pokojach, któreśmy tymczasowo zamieszkiwali.
Drugie uroczyste pożegnanie odbyło się w ganku, przede dworem. Tu już wuj Kazimierz z żoną ściskali nas i całowali, żałując, że odjeżdżamy, i dopytywali, kiedy przyjedziemy znowu, a byle prędko, a byle na długo. Wujaszek miał łzy w oczach, wujenka jak do modlitwy białe swoje rączki składała; któżby im tej nadziei odmówił! Obiecywała się babunia, obiecywała się mama; jedna jedynie ciotka Joasia ani słówkiem do ich obietnic się nie przyłączyła.
Godzi się też wspomnieć, że do Józia Wojtuś przyszedł z pożegnaniem, a do mnie przyszła Magdeczka. Wojtuś mężnie się trzymał, lecz moja Magdeczka rzewnemi zalewała się łzami, a niezbyt czystą obcierając je ręką, za każdym razem widoczny ślad czarnego smutku zostawiała na swojej pulchnej, okrągłej jak bursztówka twarzyczce. Chciałam ją pocieszyć smacznym z migdałami obwarzankiem, który mi ciocia Rózia do kieszonki wsunęła, lecz nawet obwarzaneczek bezskutecznym się okazał. Zarzuciłam jej więc obie ręce na szyję, a całując i pieszcząc, szeptałam ciągle, że wrócę niezadługo, że jej z Warszawy piękną wstążeczkę przywiozę. Zgorszyła się temi czułościami pani Kazimierzowa.
— Ale dosyć już, dosyć! — wołała na mnie — sama się pobrudzisz o tego moruska.
Nadzwyczaj mię to przezwisko, do przyjaciółki mojej zastosowane, obraziło.
— Magdeczka nie jest moruskiem — odparłam z wielką powagą — morusek to moja krówka, trzecia z rzędu w oborze; ciocia Rózia mi ją darowała i przyrzekła, że o niej pamiętać będzie. Wujaszek przecież