Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego wieczora nie odrazu jakoś w mojem łóżeczku na sen mi się zebrało; przewracałam się ciągle z boku na bok, gadałam sama do siebie, aż mama przyszła zapytać o przyczynę tej niespokojności. Przyznałam się, że mi wielki sekret na sercu cięży.
— Cóż takiego?
— Ale mama nie powie nikomu?
Przecież to mama nauczyła cię, Napolciu, że sekretów, które nam powierzają, nigdy się innym osobom nie wyjawia. Pamiętasz, jak to Józio w sekrecie mi się przyznał, że dla ciebie stoliczek i krzesełka robi? To też nic o tem nie wiedziałaś aż do ostatniej chwili.
— Ja bo tylko chciałabym się o coś mamy zapytać.
— Skądże ta nieśmiałość? Mówiłam ci tyle razy, że mnie właśnie o wszystko najpierwej pytać powinnaś.
— Ale bo to nie jest nic takiego... takiego... — szukałam wyrazu, coby jakąś pewną, naukową użyteczność oznaczał, lecz mama wnet zgadła co chciałam powiedzieć i raz jeszcze z przyciskiem powtórzyła:
— O wszystko, o wszystko pytać mnie trzeba, Napolciu, nietylko o takie, albo takie rzeczy...
Po długich korowodach, objąwszy matkę za szyję, szepnęłam jej do ucha:
— O to moja mamo, niech mi mama powie: czy panna Malwina piękna, czy brzydka?
Wyobrażam dziś sobie, jak te słowa matkę zdziwić, rozśmieszyć i zakłopotać musiały, nic tego jednak na zewnątrz nie okazała; zwykłej gawędki głosem odrzekła mi, że to od gustu patrzących na nią osób zależy: jednym się wydaje piękną, drugim niepiękną może, ale wszyscy przyznają, że jest bardzo miłą, ładnie ułożoną i nadzwyczaj w towarzystwie przyjemną panienką, co też właśnie daleko więcej od piękności znaczy.