Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niego wyprosi. Służący mieli tę pewność, że im wszelkie zaniedbanie obowiązków służbowych, wszelką niezręczność, a nawet i lepkość w palcach przebaczy. Wiele potrzebował, bo wiele wydawał, ale na zysk chciwym nie był, cudzej krzywdy nigdyby nie zamierzył; mógł się jej dopuścić bezwiednie, sumienie jednak świadczyło mu w tym razie, że umyślnie tego nie zrobił. Wogóle instynkta miał poczciwe, jakkolwiek nie wypracował z nich żadnej cnoty, żadnego nawet szlachetnego czynu; wszystko się kończyło na lekkich wzruszeniach, rozrzewnieniach i pięknych słówkach. Ach! i dzisiaj na tem się kończy. Tylko dziadek mój pięknych słówek z dobrą wiarą nadużywał, głęboko był przekonany, że gdy je wypowie, to już ważnego obowiązku dopełni, bodaj czy mu się też nie zdawało, że wprost przeciwnie ich literze i brzmieniu nie postępuje bynajmniej. Teraz ludzie mają więcej rozumu, deklamują nie dlatego, że treść deklamacji im się podoba, choćby po amatorsku, ale dlatego, żeby się oni podobali; a co do postępowania, to już żadnej nie mają wątpliwości, wiedzą z największą pewnością, że się wcale do sensu z ich wyrazami nie składa. Dziadunio na przykład bardzo wiele miał szacunku dla tych, którzy należeli do konfederacji barskiej, może na to wpłynęła niechęć ojca, w wielkiej przyjaźni z Kreczetnikowem żyjącego, bądź co bądź jednak, czuł się stąd trochę wyższym od państwa Siekierskich, którzy, jak słyszał, przed konfederatami na bory, na lasy uciekali, srebra, pieniądze i cały z sobą zabierając dobytek. Kiedy sejm czteroletni obradował, dziadunio się unosił nad jego mądrością i cnotą, wstążeczki z napisami przypinał do ramion i kapelusza, a niedalej jak o miedzę, sąsiad Tuczyński klął, na czem świat stoi tych, co złotą wolność zgnębili i szlachtę w chłopów pozamieniali. Trzeba też