Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łudnia, już wtedy ani kredencerza, ani Francuza nie było. Ksiądz dyrektor żadnych objaśnień udzielić nie mógł, zajęty był tylko uczniem swoim i sprawami swego powołania; gdzie pieniądze i klejnoty, gdzie klucze od tego wszystkiego — nie wiedział; pytano starościny, lecz i ta domysłami jedynie rozpoczęte poszukiwania kierować się podjęła.
Starosta jej własne rodzinne klejnoty u siebie pod kluczem chował i tylko w ważniejszych okolicznościach do stroju, jak naprzykład gdy malowano jej portret, użyczał. Widziała, że je wynosił z sypialnego pokoju, ale gdzie je składał, nie wiedziała nigdy; wnioskuje tylko, że w kantorku zapewne, bo tam wiele jest skrytek. Przeszukano kantorek, przetrząśnięto wszystkie skrytki, ale prócz kilku talarów saskich, nic nie znaleziono. W głowach pod łóżkiem stała duża gdańska, skórą psa morskiego obita, z żelaznem okuciem szkatuła; od szkatuły klucz zaginął. Gdy ją przyzwany ślusarz otworzył, podobnież jak w kantorku ujrzano pustki w przegrodach i tylko trochę papierów na dnie leżących. Wogóle poszukiwania wykazały bardzo smutny stan rzeczy. Ani pieniędzy, ani męskich, ani kobiecych klejnotów wcale nie było, sreber stołowych mniej niż ich w wigilję przy obiedzie widziano; śpiżarnia bez zapasów; w oborze kilka nędznych krówek, w stajni kilka dychawicznych koni, w sąsieku trochę starganej słomy, w śpichrzu conajwięcej dwa korce rozsypanego ziarna: oto wszystko, co na dalsze prowadzenie gospodarstwa nowym dziedzicom zostawiono.
Znać, że już w czasie choroby pana starosty grabież się zaczęła w zabudowaniach folwarcznych; we dworze musiała być późniejszą. O dwóch zbiegach żadnej nie powzięto wiadomości; zdawało się niepodobnem, aby sami