Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkie popędy tyranów; z przyjemnością bywał zawsze przy wymierzaniu kar najdziwaczniejszych obecnym. Jeśli dzieciaki wiejskie pod płotem ogrodowym spotykał, to je bez rozpatrzenia sprawy, czy mu trochę ukradły, czy nie ukradły owocu, zaraz w mrowisko na czas pewien sadzał. Kto nie mógł ciągle wzrastającym ciężarom pańszczyzny wydołać, tego do pługa z wołem lub koniem zaprzęgano — a jak się z kobietami obchodził... to już ciotka Rózia mówić nawet nie chciała, dodając zwykle:
— Bo też to ludzie czasem jak kogo dopadną, to wszystko co nieraz przed stu laty złego się stało, jemu na kark pakują.
Zdaje się jednak, że nie przed stu laty wielka się krzywda działa mieszczanom chodeckim, których żydzi w istną arendę od pana starosty wzięli; skargi o nadużycia aż na sejm wysyłano, lecz jak wiemy, sejmy wówczas ciągle zrywane były. W odwecie dostał mu się jedynie przydomek żydowskiego starosty. Jakkolwiek w owych czasach opinja niezbyt surowo gorsze jeszcze półpanków wybryki sądziła, pradziadek jednak nie miał w sąsiedztwie miru, ani w powiecie wziętości. Niejeden sam na sobie doświadczył a wszyscy dobrze o tem wiedzieli, że dla swojej korzyści, dla zysku, a czasem nawet dla prostej fantazji tylko przed niczem się nie cofnął. Do czterdziestu lat hulał i dokazywał w kawalerskim stanie. Około tego czasu zachciało mu się żenić, lub raczej zachciało mu się kilkoma pięknemi wioskami granice swych dóbr rozszerzyć. Wiosek tych dziedziczką jedyną była młodziutka, trzynastoletnia sierotka Dzimińska, pokrewna Różańskich właśnie. Najbliższy opiekun daleko mieszkał na nieszczęście. Przy Dosi umieścił tylko jakąś powinowatą swoją, która ją niby uczyć, niby do-