Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ją sobie, a nie płacz — powtarzał wśród uścisków i pieszczot, któremi chciał wynagrodzić mi połajanie babuni Widziałam jednak, że moje rozżalenie bierze w tem samem co i babunia znaczeniu, więc też łkałam coraz głośniej i dopiero gdy matka zaczęła się rozpytywać, słówko za słówkiem wszystko mi z duszy wyciągnęła i najłatwiej uspokoiła, bo zaufała temu, że dziękowałam za Józia, lecz o nic nie prosiłam dla siebie. Pieczątki Józia długo dotknąć się nawet nie chciałam.
— Mój wujaszku, co to za linje pokrzyżowane? — pytał Józio dnia tego wieczorem, pokazując wyryte na krwawniku znaki.
— Mają to być trzy włócznie — odpowiedział wuj Kazimierz. — Dziadunio twój kazał je tu umieścić na pamiątkę drutów, na których ciotka Rózia skarpetki mu robiła.
Wspomniana osoba, z pończochą o kilka kroków przy oknie siedząca, cisnęła kłębkiem na wujaszka.
— Nie plótłbyś asan takich niedorzeczności. Dziadunio pewnie byłby wolał o ciotce Róży zapomnieć, niż sobie dewizki na jej pamiątkę sprawiać. Pójdź do mnie, Józiu, ja ci prawdę powiem. Te trzy włócznie, widzisz, one są na tarczy, a powyżej z korony wydobywa się kozioł rogaty, to wszystko razem jest herbem, nazywa się Koźlerogi, wszyscy Kalińscy używają tego herbu.
— Co to herb? — z wielką ciekawością rzucił Józio powtórne pytanie.
— To jest wielkie głupstwo, mój chłopcze — odezwał się wuj Kazimierz, wychowanek francuskiej rewolucji.
— To jest godło szlachectwa; szlachcic tylko herbu używać może — zaprzeczającym tonem odparła ten określnik ciotka Rózia. Trzeba wiedzieć, że oboje z Józiem