Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byśmy samegoż ojca dokładniej, nie po dziecinnemu, ale po ludzku znały i ceniły. Nikt lepiej, nikt głębiej w serca nasze nie wrazi czci przynależnej jego cnotom i zasługom, jego męstwu i szlachetności, jego dobroci tkliwej, jak dobroć kobieca, jego przywiązaniu do rodziny silniejszemu od najdotkliwszych przykrości, od najsłuszniejszych wstrętów. Ostatecznie przyjdzie może chwila, w której się i przed opowiedzeniem śmierci jego nie cofnie. Lecz pierwej koniecznie trzeba stargać to przymusowe, naśladownictwem wywołane milczenie — milczenie o nieżyjącym ojcu między matką a dziećmi. Toż-to rzecz bezbożna! Teraz, gdy się sposobność najwłaściwsza zdarzyła, nie mogła jej opuścić, przecież musiała się odezwać, i rzeczywiście nie tracąc czasu, odezwała się poważnym, ale bardzo spokojnym głosem:
— Pamiętasz zapewne, Józiu, że ręczyłam tak za ciebie przed ojcem? Musisz tem bardziej polubić naukę i pilnie się do niej przykładać, bym się wobec jego duszy nie powstydziła kiedyś za moją przepowiednię.
Józio w pierwszej chwili ze zdziwieniem spojrzał na matkę, lecz zaraz potem rzucił się ku niej i z namiętną wdzięcznością ręce jej całować zaczął. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale czuł, że tak mu się lżej zrobiło na sercu, jak gdyby mu kamiennego wieka uchylono. Odtąd matka nasza coraz częściej z nami o ojcu rozmawiała i uczyła nas niejako historji jego życia. Był to dla niej i dla nas przedmiot najmilszy, a zawsze nowy, choć stokrotnie powtarzany. Ileż to razy o szarej godzinie, na małych stołeczkach zasiadaliśmy przy nogach matki, a zawsze z tąż samą prośbą na ustach:
— Mamo kochana, niech nam mama o papie co opowie! — Później do tego przyszło, żeśmy już nawet pewne dyspozycje wydawali: — Niech nam dziś mama