Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspomnienie, miłe bez rozgłosu, wdzięczne bez zwracania na siebie łączności, w zapomnieniu dalekiem nie przepadło. Jej rysy to najzawilsza dla estetyki zagadka; trudno powiedzieć że piękne, nie podobna zarzucić, by znów brzydkie były, pospolitemi także zwać ich się nie godzi. Są-to rysy prawdziwie słowiańskie; krągławość nad pociągławością w nich przeważa, ale nigdzie spłaszczeniem nie razi: pewna wrodzona szlachetność urok wdzięku zastępuje, pewna powaga serdeczności dopełnia. Czoło szerokie i śmiałe, oczy duże, błękitne, w nienagannej oprawie niebem na świat patrzeć się zdają, policzki trochę kościste, nos, wprawdzie nie typowy, dość składny jednak, choć, jakby to rzec można, swego własnego kształtu; usta o pół linji szerzej rozcięte może nad wymagania malarskich przepisów, ale raczej zbyt skąpe, jak to się w rysopisach paszportowych i książeczkach legitymacyjnych wyrazają, niż zbyt namiętnie zgrubiałe, ogólny wyraz oblicza zmienny, jak dzieje duszy człowieczej, ma swoje dni powszednie, swoje niedziele swobodne i swoje wielkie uroczyste święta. Sto razy powiesz to, co Gustawowi jego znajomi o portrecie Maryli mówili: — „At sobie kobieta“ — z dziesięć razy będziesz musiał wykrzyknąć: — „Ach! doprawdy śliczna kobieta!“ — Raz może ujrzysz ją w chwale Taboru i sam przed sobą się zawstydzisz; kto wie nawet, czy nie pożałujesz mimowolnie, że tak długo jej prawdziwej, zatajonej nie odgadłeś piękności. Na tę chwilę, o której właśnie jest mowa, tylko niedziela przypadała.
Już tak przez czas jakiś głuche milczenie między dwiema przyjaciółkami panowało, gdy je nakoniec panna Augusta przerwała swoim dźwięcznym, a trochę kontraltowym głosem:
— Czemuż to nie północ już!