Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Djoni popatrzył chwilę, nic nie zobaczył, więc na mnie oczy zdziwione obrócił, a ja szalona dodałam:
— Och! gdyby tam raz jeszcze się dostać!
Na te słowa brat osłupiał wyraźnie, postał trochę w milczeniu, ale zbyt długo utrzymać się nie mógł; jak parsknie śmiechem, jak zacznie pędzić, tak dopiero w bawialnym oparł się salonie.
— Mamo! mamo! Gucia się na księżyc wybiera! — zawołał całą siłą mężniejącego w swą dojrzałość głosu.
— Cóż to za dziwne żarty? — niechętnie zrazu odezwała się matka.
— Ale ja nie żartuję — upewniał Djoni. — Gucia się doprawdy na księżyc wybiera, jak mamę kocham; nawet płacze, że tam pójść nie może.
Biedna Gucia spostrzegła już, co za okropną popełniła niedorzeczność i z miejsca ruszyć się nie śmiała — ale matka sama z zapytaniem do niej przyszła:
— Wytłumacz mi, co to znaczy?
Pewnie wolałabym się była o sto łokci pod ziemię schować, niż dawać żądane wytłumaczenie; gdy jednakże w posadzce ani jeden kwadracik się nie poruszył, zebrałam całą odwagę moją i z częścią prawdy stanęłam przed sądem.
— Djoni ma słuszność — rzekłam okropnie drżącym półgłosikiem; — mówiłam do niego, że się chcę na księżyc dostać, bo właśnie przed chwilą śniło mi się, że tam ojca widziałam.
— Śniło ci się, moje dziecko, to rzecz łatwa do zrozumienia, nam wszystkim ojciec śni się dosyć często; ale któż słyszał po przebudzeniu jeszcze tak się poddawać sennym wrażeniom? — Widząc zaś, że mię te słowa nic a nic nie uspokajają, że mimowolnie łzy jak groch po