Strona:Mowy ze Zjazdów Bazylejskich.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność. Nie o to wszak tylko chodzi, by się tam ludzie dostali, lecz o to, by tam zostali, co więcej, by zostali w zupełnem bezpieczeństwie.
Niestety, dużo posiadamy pośród siebie takich, którzy nic już nie mają do stracenia i przeto na wszystko się zgadzają. Lecz, by chorego z boku na bok przełożyć, na to szkoda było takiego nakładu rozumu, trudu i pieniędzy. Spróbujmy lepiej chorego wyleczyć. Cel to tak wielki, tak rozumny i przekonywający, że nikt w nim nie będzie upatrywał jakichś tajemnych pobudek. Czemuż nie mielibyśmy otwarcie o nim mówić? Przecież wszystko, co zamierzamy, stanie się dzięki temu w mgnieniu oka łatwo zrozumiałem. Wszelka nieufność zniknie. Wstępujemy na tory pertraktacyj, które wcześniej czy później doprowadzą do pożądanego wyniku, jeżeli się tylko będziemy trzymać razem i sił naszych nie rozproszymy.
Na zjeździe tym, jak wiadomo, nie wszyscy syoniści mają swych przedstawicieli. Ruch nasz znacznie jest większym, niż się tu przedstawia. Poważne grono wysoce zasłużonych syonistów dawniejszego kierunku posługuje się jeszcze starą metodą, która przed nami była w użyciu. Nie wyrzekamy się nadziei, iż ich kiedyś po bratersku nawrócimy do naszych poglądów. W idei nic nas nie dzieli. Najlepszego sposobu wykonania wspólnie winniśmy poszukiwać.
Inni znów syoniści, i to najpotężniejsi pod względem środków materyalnych, byliby z nami poszli ręka w rękę, gdyby nie to, żeśmy się uciekli do dyskusyi publicznej. Lecz połączą się oni z nami, gdy osiągniemy pomyślne skutki. Zanim to nastąpi, nie potrzebujemy ich, potem będą po naszej stronie. Nie ma dziś co do tego najmniejszej wątpliwości.
Na czemże mają polegać owe skutki? Określimy to jednym wyrazem: na koncesyi (charter)! Używamy starań, by otrzymać koncesyę od rządu tureckiego — pod