Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gonią kozacy; lecz co bądź się zdarzy,
On takiej świętej nie opuści straży.
Wziął sztandar, księdzu błogosławić daje,
Potem spiął konia i przed frontem staje:
„Formuj półkole!» żelazni stanęli,
Świecą skrzydłami, jak jaśni anieli,
Mnich podniósł ręce: ...«Chwalimy cię Panie,
Przez krew dzisiejszą i wiernych konanie!
Przez nocne ognie, jęk matek i dzieci,
Gdy wieść o ojcach do ich strzech doleci!...
Lecz jedno mgnienie od Twojego tronu,
Wróg w proch upadnie jak wieże Syonu!»...

Straszny był napad, że aż ziemia jękła;
Tam szabla w dłoni, tu misiurka pękła,
Lecz chorążemu kozak nie dostoi,
Skruszyli piki na stalowej zbroi,
Chwycili szable, ale hełm za twardy..
«Poddaj się!» krzyczą, chorąży za hardy...
Do koła niego towarzyskiej roty
Błyskają długie, skrwawione brzeszczoty;