Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rewelacja była tak mizerna, że nie warto by jej powtarzać.
Lecz zdarzyło się jednocześnie, że tamta dziewczyna nagle wróciła i powiedziała koledze prosto w twarz, że słyszała, co o niej przed chwilą raczył powiedzieć.
Przeraził się i zasłonił twarz rękoma. Wtedy wstał Filip.
Zanosiło się, że ambitny kolega dostanie po pysku. W oczach tamtej była wściekłość i determinacja. Już miała bluznąć tym, co myśli, gdy Filip wziął ją za rękę i odprowadził na bok.
Gdy wrócili, była rozpogodzona.
Zdruzgotany kolega widział, że w pewnym momencie dziewczyna dotknęła palcami ręki Filipa. I że się tych palców delikatnie pozbył. I że właściwie przez cały czas stał przed nią i milczał.
Odeszła, ale obejrzała się z daleka. O czym milczeli — mówili? Było w tym jakieś dzieło. Skromne, niedosłyszalne, wykonane lekko, od ręki, w groźnej sytuacji, większe niż niejedna praca, wykonana mozolnie z materiałów w bibliotece.
Tego samego dnia wieczorem kolega odnalazł Filipa. Zaproponował spotkanie w jakimś domu.
Na drugi dzień Filip był w innym, następnym domu, do którego jednak nie wpuszczono już kolegi.
Spotkał na ulicy tamtą dziewczynę, lecz rzeczywiście jej nie poznał. Trzeciego dnia dowiedział się, że kolega uważa go za łajdaka i zdrajcę, którego wyhodował jak żmiję na własnym łonie. Sprawiło mu to przyjemność. W trzecim domu spotkał tę dziewczynę, była pokojówką. Na przywitanie pocałował ją w rękę.
W jakiś czas potem dowiedział się, że porzuciła pracę i wyszła za mąż. Lecz gdy po roku znów ją spotkał na ulicy i spod firanki wózka chciała mu pokazać dziecko, wymówił się stanem nietrzeźwym, więc niegodnym. Był już modny. Sam w stanie sensacyjnego narzeczeństwa. Doświadczony, już oszczędny w słowach i gestach, już ze sprawami.