Strona:Mieczysław Bierzyński - Kancelista.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzędu których siebie zaliczał. Gdyby tak jeszcze był sam na świecie, gdyby tylko dla siebie pracował, kto wie, może czasami byłby sobie pozwolił na wypoczynek; ale Bartnicki miał rodzinę, dla której jedyną był podporą — i myśl o niej wypędzała go z łóżka, każąc iść do pracy, choć ręce opadały, choć w oczach się ćmiło, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
Kilka lat takich wysiłków — i starość gotowa.
Jeszcze przed dziesięciu, ba! przed ośmiu laty Bartnicki był całkiem innym: miał lat trzydzieści, byt zapewniony, kochającą żonę i wiarę w przyszłość, której mu teraz pono najwięcej brakowało. Niebrzydki, wesoły, ogólnie lubiany, żył bez troski o jutro, gdy nagle wszystko runęło: Bartnicki spadł z etatu...[1].
Grom nie spadł nań niespodzianie, a jednak trudno powiedzieć, co się w jego duszy działo. Od paru miesięcy pan Józef przeczuwał utratę posady, — bo któż jej wówczas z urzędników sądowych nie przeczuwał, — ale, jak to zwykle bywa, do ostatniej chwili łudził się nadzieją, że go może ten cios ominie. Jeszcze rano wychodził pełen otuchy, gdy tymczasem w południe: »Biedna Frania, biedne dzieci moje!« — szeptał ze łzami.

W pierwszej chwili chciał wszystko zataić przed żoną: zdawało mu się, że to on winien nieszczęściu... Bo i po co był asesorem[2] sądu poprawczego? Czemu nie miał dyplomu uniwersy-

  1. T. j. stracił stała posadę (rządową).
  2. Młodszy sędzia.