Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o jakich jedynie mówićby należało... Idziemy naprzód, ukołysani przeszłością, sądząc, że wszyscy, którzy nas otaczają, przeobrażają się równocześnie z nami. A gdy nagle nieszczęście z rozmarzenia nas zbudzi, spostrzegamy ze ździwieniem, że oddaliliśmy się od nich strasznie... Gdybym to, co zmieniało się w sercu mojem, wcześniej ci opowiadał, wskazując z kolei jak jedna po drugiej wszystkie próżności odrywały się od niego... i co rzeczywiście miejsce ich zajmowało, nie stałbym teraz przed tobą, jak nieszczęśliwy nieznajomy, którego gotów jesteś znienawidzić...

gwido.

Szczęśliwy jestem, że cię tak późno poznałem... Mniejsza o resztę. Wiem z góry, co Siniorija wybierze. Zbyt łatwo istotnie posiąść wybawienie kosztem jeanego człowieka! Pokusie takiej nie oparłyby się nawet szlachetniejsze serca od tych, jakie w łonach noszą mieszczuchy, tęskniący za chwilą, w której będą mogli do handlów swoich powrócić. Lecz ja nie jestem ich dłużnikiem! Nie winienem nic nikomu. Dałem im krew moją i noce nieprzespane, trudy i dolegliwości, poniesione w ciągu długiego oblężenia. To dość, to wszystko, co się im należy! Moją zatem jest przewyżka wszelka. Nie będę nikomu posłuszny, pomnąc, że to ja jeszcze tu rozkazuję. Pozostaje mi trzystu moich Stradiotów, dla których tylko mój głos ma znaczenie i którzy nie usłuchają podłych doradców...

marco.

Mylisz się, mój synu. Siniorija Pizy, ci mieszczanie, którymi już pogardzasz, zanim się dowiedziałeś, co postanowią, dali przeciwnie wśród nędzy, jaka nas