Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chy, rozsiewać rosę i pieścić jutrzenkę... Jedna z nich zgięta była tak, jakby jej lekkie palce dotknąć miały piersi odkrytej; druga ściskała w dłoni rękojeść zwierciadła.

gwido.

Ojcze mój, nie zapominajmy, że lud cały mrze z głodu, a ręce wykwintne i kadłuby spiżowe nie obchodzą go wcale...

marco.

To był tors z marmuru...

gwido.

Zgoda, lecz mówmy raczej o przeszło trzydziestu tysiącach żywotów ludzkich, które nieostrożność i minuta opóźnienia zgubią, zręczne zaś słówko i wieść dobra zbawią może... — Nie dla torsu i rąk pokruszonych udałeś się tam ojcze. — Co ci powiedzieli? — Co Florencya, lub Prinzivalle z nami uczynią?... Mów!... Na co czekają? — Czy słyszysz nieszczęśliwych, wyjących pod oknami? — Kłócą się o odrobinę trawy, wyrastającej z pośród głazów!

marco.

Masz słuszność. Zapomniałem, że wojujecie w chwili, gdy wiosna świat odradza; gdy niebo czuje się tak szczęśliwe, jak król, gdy się budzi; gdy morze podnosi się, niby czara świetlana, którą bogini lazurów podaje bogom błękitu; gdy ziemia piękna i tak mocno kocha ludzi!.. Ale wy posiadacie swoje radości, a ja zbyt wiele mówię o swoich. Zresztą macie słuszność. Powinienem był odrazu wygłosić wieść, którą przynoszę... Ocala ona trzydzieści tysięcy żywotów a zasmuca jeden tylko; lecz daje mu najszlachetniej-