Strona:Maurycy Maeterlinck - Aglawena i Selizetta.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aglawena. Wyszłam na twoje spotkanie, bo widziałam cię przed chwilą z okna swego pokoju... Przelękłam się, Selizetto... Przechylałaś się i przechylałaś calem ciałem przez ten stary, walący się mur na szczycie wieży.. Zdawało mi się jednej chwili, że widzę, jak się kamienie usuwają... Stałam się tak blada, blada i zimna, jaką — nie przypuszczałam — że się stać można... i czułam, jak me życie błąkało się na końcu warg moich.. Po raz pierwszy miałam w ustach smak samego życia, czy śmierci. Cóż o tem można wiedzieć?... Otworzyłam okno i krzyczałam długo, aby cię ostrzedz, ale nie zrozumiałaś... Nie trzeba tak kusić skrytego przeznaczenia. Co tam robiłaś na górze? Już cię tam trzeci raz widzę.. Twoje ręce zdawały się osuwać kamienie... Co to było, Selizetto? Zdawałaś się szukać czegoś w próżni...
Selizetta. Szukałam czegoś w istocie... Ty jeszcze nie wiesz?... Ale przedewszystkiem nie bój się: niema się tu czego obawiać... Moja stara wieża jest mocniejszą, niż myślą, i będzie stała dłużej, niż my wszyscy. Czego chcą od niej? Nie zrobiła dotąd nic złego nikomu, i wiem lepiej od kogokolwiek, że kamienie się nie chwieją... Ale czy ty nic nie widziałaś? Więc nie wie3z nic z tego, co się dzieje o kilka kroków od ciebie? Przyleciał do nas, przed pięciu czy sześciu dniami, ptak jakiś nieznany, który niestrudzenie lata około mej wieży... Skrzydła ma zielone, ale zielonością tak bladą i dziwną, że to niepojęte.. A... a potem, czego także pojąć nie można — zdaje się wyrastać z dniem każdym. Nikt mi nie mógł powiedzieć, z jakich stron pochodzi... Zdaje mi się, że usłał swe gniazdo w jednem wydrążeniu muru, i właśnie pod miejscem, gdzie mnie widziałaś pochyloną...