Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nienawidzą się wzajem. Dopóki któryś jest biedny, żywi nienawiść głuchą, palącą dla srogości i skąpstwa możniejszego, czy gospodarza swego, gdy jednak porośnie w pióra i sam ma parobków, korzysta z doświadczeń, poczynionych czasu zależności, i prześciga w srogości i skąpstwie tych, którzy mu się dali we znaki.
Mógłbym przytoczyć mnóstwo szczegółów ilustrujących nikczemność, chytrość, okrucieństwo, gwałty, nadużycia i zawiść tych pięknych pracowników u brogu, oblanych miedzianemi promieniami słońca. Nie myśl pan, by obchodziło ich czy podnosiło i uszlachetniało owo niebo przecudne, to morze roztaczające się poza kościołem, będące niby drugiem niebem, wrażliwszem na sprawy tej ziemi, rozlane po niej, połyskujące, jak wcielenie sumienia i mądrości! Nie patrzą wcale na cuda przyrody i nie patrzyli od zaczątków istnienia plemienia. Myśli ich poruszają i zajmują jeno trzy sprawy, a właściwie trzy obawy: strach przed głodem, przed silniejszym i przed prawem, a w ostatniej chwili życia — strach piekła. Aby pokazać czem są, trzebaby opisywać jednego po drugim. Patrz pan na tego po lewej, tak jowialnie uśmiechniętego, co podaje na widłach największe snopy. Zeszłego roku w bijatyce karczemnej, towarzysze zabawy złamali mu ramię prawe. Złożyłem kości i uleczyłem frakturę, a był to przy-