Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się w górę i niby strzała wznosi się pionowo w górę.
Osiąga w tym locie wysokość, do jakiej nie nie wznoszą się nigdy robotnice, w żadnym okresie życia swego. W pobliżu polatują nad kwiatami ospałe trutnie, zażywają przechadzki, nie sięgając nawet do kielichów. Nagle spostrzegły zjawę królewską i wciągnęły w siebie zapach, magnetyczną falą płynący coraz to dalej, aż do pasiek pobliskich. Natychmiast gromadzą się roje samców i dążą zwartą falangą w ślad za nią, nurkując w błękitnej toni, której głębie rozstępują się ciągle przed niemi.
Królowa, upojona świadomością mocy swych skrzydeł, posłuszna potężnemu prawu gatunku, które chce, by jej dosięgnął najsilniejszy i jedyny kochanek, w samotni zupełnej, wznosi się coraz to wyżej, a przeczyste powietrze poranku po raz pierwszy napełnia dychawki, umieszczone w siedmiu segmentach jej odwłoka i napawa ją wrażeniem lekkości, radości i szczęścia. Leci coraz to wyżej i wyżej. Musi dosięgnąć warstw, w których nie snują się już ptaki, gdyż mogłyby przeszkodzić dopełnieniu tajemniczego obrzędu. Wznosi się, a w dole przerzedza się coraz to bardziej gromada ścigających. Jeden za drugim rezygnują pretendenci słabi, chorzy, starsi, źle rozwinięci, źle odżywieni, pochodzący z ulów nieczynnych,