Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawda?... czmychnąłem ze szpitala, nie potrzebując ich łaski! Serwus Taam!... kontent jesteś, stary, że mnie masz?.. No, dalej, jazda!... pójdziemy razem, choćby do Północnego bieguna!
Czoło miał spotniałe, twarz czerwoną, oczy błyszczące, wydawał się rzeźki i zdrów, biło z niego zadowolenie i radość.
Taam spojrzał na „zdechlaka u badawczo i spytał:
— Siły masz?...
— Ho, ho!...
— Droga ciężka.
— To nic!... głupstwo!... ale na Jööla muszę być u swoich, choćbym miał na czworakach wlec się za wami. Byłbym się z łańcucha urwał, a nie dopiero ze szpitala uciekł. O, jak mi dobrze!... czuję się innym człowiekiem, jak mi Bóg miły!...
— Halo!... W drogę!... — zakomenderował Taam i ruszyli.
Boi Rudersen z pod oka patrzył na Eryka i krzywił się się po swojemu.
— Przechwala się! — myślał; — zobaczymy, czy da nam radę.
Przyśpieszał umyślnie kroku i swe muskularne ramiona wytężał, by łódź popychać silniej.
Matthisen szedł obok nich i rozmawiał, Opowiadał im o swojej chorobie, o szpitalu, o tych kanaliach doktorach, którzy go umyślnie przetrzymywali tak długo, aby mu na złość zrobić, bo im wymyślał, że mu nie mogli szybciej tych żeber zreparować. Wielka rzecz, żebra zrosły się już dawno, trochę tam go jeszcze coś uwiera w prawym boku, ale to fraszka, to przejdzie. Niech tylko zobaczy