Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dużo rzeczy zmieniło się od tego czasu. Skończyło się i studya, zaciągnęło w szeregi innej armi, która wprawdzie bez broni chodzi po świecie, ale niemniej musztruje się i walki stacza o comisbrod i żołd codzienny.
Byłem już na własnym chlebie i o własnych siłach uszedłem kawał drogi w życiu; wlokła się za mną tylko jedna kula u nogi, to... powinność wojskowa. Niewidzialne więzy przykuwały mnie ciągle do żelaznego zbrojnego kolosu, nazwanego armią; byłem żołnierzem w rezerwie i w każdej chwili rozkaz cesarski mógł mnie powołać w szeregi i wyrwać znów z moich stosunków.
Jeden jedyny wyraz był najstraszniejszą groźbą dla mojego spokoju i egzystencyi, a tym wyrazem była: „wojna!...“
Z najpiękniejszych marzeń o ziemskiem szczęściu zbudzić mnie mogła wrzawa bojowa i bęben dobosza, bijącego na alarm.
Wtedy nie było rady; zbieraj się, mości poruczniku, rzucaj wszystko i „rukuj“ do swojego pułku!... Przyjemna perspektywa.
Ile razy Andrassy, lawirując pomiędzy wirami i mieliznami dyplomatycznemi, zachwiał się, dostawałem dreszczów i rumieńców. Ja, który zasypiałem dawniej nad polityką w gazetach, teraz czytywałem codziennie wiedeńskie telegramy i bawiłem się w horoskopy polityczne.
Całą duszą należałem do ligi wiecznego pokoju znienawidziłem nawet ks. Bismarka za te ciągłe postrachy i manię zbrojenia się od świtu do nocy, ale co go to mogło obchodzić!.. On robił swoje,