Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bielak skrzywił znów usta tym swoim ironicznym grymasem i rzekł:
— To niby pojedynek, co?...
Admirał skłonił się z powagą i nizkim głosem odparł:
— Nieinaczej.
Bielakowi żyły nabiegły na skroniach, zagryzł usta, przez chwilę milczał, bawiąc się srebrnym łańcuszkiem, przy którym, jako wisiorek, pobrzękiwał zaśniedziały talar i gałązka czerwonego koralu, potem odwrócił głowę ku oknu, mruknął: „u-hm?...“ i rozsiadł się na krześle, pozwalając nam stać w wyczekującej pozycyi.
— Pojedynek?.. — powtórzył — pojedynek!...uhm!... to znaczy, że ja mam stanąć na placu i dać strzelać do siebie.
— Szanowny pan ma przecież także prawo do strzału, nawet pierwszego, jako wyzwany — objaśnił Pukalski.
— Pierwszego, powiadasz pan?... nawet pierwszego?... Fiu, fiu!... no i co dalej?..
Admirał błysnął ku mnie okiem i postąpił do Bielaka ze słowami:
— Po wyjaśnieniu sprawy pozostaje nam tylko w imieniu naszego przyjaciela, pana redaktora Dryziewicza, zażądać od pana w jak najkrótszym terminie satysfakcyi, w przeciągu dwudziestu czterech godzin, na śmierć lub życie!...
Wyzwany podniósł głowę, wytrzeszczył na niego oczy i wzruszył ramionami:
— Ja tam żadnej satysfakcyi więcej nie potrzebuję. Wziąłem sobie satysfakcyę, jaka mi się podo-