tylko chwili, w której wiatr znowu tu wpadnie i wyrwie ją z korzeniem.
Na szczęście jednak jakieś duże dwa liście spadły wprost na nią i przykryły, jakby dachem. Fijołek był teraz zupełnie bezpieczny. Tylko mu zimno trochę dokuczało. Poruszył korzonkami i przekonał się, że są zdrowe; soki jednak w nich wolniej krążą.
— Żeby to prędzej — pomyślał sobie — przeszła ta szkaradna jesień i zima! Na wiosnę jest zupełnie inaczej, inaczej...
Ale tu soki w fijołku coraz wolniej krążyć poczęły, i kwiat zasnął.
Co się tam w lesie działo, o niczem nie wiedział, jakie zimna, mrozy, wydarzenia były nad nim — wszystko mu było jedno. Fijołek spał pod listkami i śniegiem, a było mu dobrze, jak w łóżeczku.
Naraz poczuł kwiatek, że jakieś przyjemne ciepło w koło niego wionęło, że soki weszły do jego korzonków. Wstrząsnął się, podniósł główkę i obejrzał się w około. Słonko jasno przygrzewało, w koło zieleniała trawa i tylko gdzieniegdzie jeszcze trochę znać było śniegu.
Wstrząsnął się fijołek, kropelka rosy spadła z niego i bacznie zaczął przyglądać się słonku.
O, bo słonku był bardzo wiele winien! Przecież to ono go ogrzało, ono go obudziło, ono mu dopomoże listki wypuścić, ono mu kwiatek rozwinie, ono
Strona:Marya Weryho-Las.pdf/64
Ta strona została uwierzytelniona.